Grudniowy weekend spędziłam na boiskach najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. W piątek odwiedziłam Poznań, a że wrażeń było mi mało, w niedzielę pojechałam do Gdańska, na "hit kolejki". Nie bez powodu w cudzysłowie.
O ile mecz w Gdańsku był od jakiegoś czasu w planach, to Poznań był całkowitym spontanem.
Przeczytałam u znajomego na tablicy FB, że ma wolne miejsce w aucie na piątkowy wyjazd na mecz. Do Poznania mam 150 km, a że mam już swoje lata, wzrok daleki od sokolego i spektakularny wjazd w las autem na koncie, to dalsze, a zdecydowanie nocne podróże wolę spędzać jako pasażer.
Głos rozsądku co prawda sugerował pozostanie w domu i wyleczenie kataru, ale głos znajomego Groundhopper'a:
"Debiut Nawałki w Poznaniu zobaczysz - co ci szkodzi?!"
ostatecznie przechylił szalę na wyjazd. Właściwie to jedyne co mogło mnie jeszcze odwieść od tego pomysłu to negatywne rozpatrzenie wniosku akredytacyjnego, ale Lech Poznań nie trzyma w niepewności i informacja o rozpatrzeniu wniosku dociera błyskawicznie.
Lech podejmował Śląsk Wrocław.
Spotkanie było okazją do uroczystego świętowania setnej rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego.
Membrana stadionu przy Bułgarskiej podświetlona była na biało-czerwono.
Niestety kibice Śląska otrzymali zakaz wyjazdowy i spotkanie odbywało się bez kibiców gości. Chociaż nie do końca, ale o tym za chwilę.
Pogoda iście piłkarska. Zimno, wiatr i deszcz. Mój "zabawkowy" aparat a na dodatek bardzo plastikowy obiektyw wprost kochają takie warunki. Szanse na fajne foty, z których być może chociaż jedno wyjdzie ostre są bliskie zeru. Nie zraża mnie to jakoś specjalnie, bo taki ze mnie fotograf jak z koziej dupy trąba ale robienie zdjęć na meczach sprawia mi przyjemność.
Profesjonalni fotografowie założyli na profesjonalne aparaty profesjonalne pokrowce i zmienili miejsce pracy, bo deszcz dawał się we znaki niemiłosiernie. Na mecz jechałam prosto z pracy i nie bardzo miałam czas na obiad, a jedynie na ciacho z biedry. Siateczka po ciachu spełniła rolę pokrowca dość skutecznie :) Miałam też przyjemność obserwować tył rozgrzewających się zawodników Śląska.
Obchody rocznicy Powstania Wielkopolskiego podzielone były na dwie części: oficjalna na płycie i kibicowska na trybunach.
Część na płycie boiska, podczas której żołnierze 12 Wielkopolskiej Brygady Obrony Terytorialnej, rekonstruktorzy w strojach nawiązujących do Powstania Wielkopolskiego oraz weterani wojskowych misji zagranicznych wynieśli wielka flagę narodową, podczas gdy z trybun odśpiewany został hymn narodowy przy akompaniamencie orkiestry wojskowej ze Szkoły Podoficerskiej Wojsk Lądowych w Poznaniu.
Hymn narodowy odśpiewany przez cały stadion robi zawsze wrażenie. Zawsze.
Część kibicowska świętowania rocznicy powstania składała się z oprawy w kolorach biało - czerwonych.
Dodatkowo Kocioł zadymił spektakularnie w barwach narodowych.
Kibice zaprezentowali również druga oprawę, związaną z 20-leciem istnienia grupy kibicowskiej Lecha: Young Freaks ’98.
i tym razem zadymienie było konkretne i popełnione w ostatnich minutach meczu.
Sędzia wznowił grę i w doliczonym czasie Lech zdobył drugą bramkę, a bramkarz Śląska - Słowik żółtą kartkę za soczystą wypowiedź demonstrującą swoje oburzenie w kierunku sędziego. Na obronę Słowika powiem, że faktycznie widoczność była ograniczona.
Sportowo nie będę się rozwodzić nad tym meczem. Wynik końcowy 2:0. Debiut pana Adama Nawałki w Poznaniu udany.
Może ze względu na deszcz, może z innych względów, ale nie zauważyłam żeby trener szczególnie chętnie i często opuszczał ławkę.
Kibicowsko bardzo porządny poziom. Oprawy warte kary.
Jak wspomniałam kibice Śląska nie przyjechali do Poznania, jednak bacznie obserwując tyły rozgrzewających się piłkarzy co chwilę docierały do mnie dziarskie okrzyki "WKS!". Rozglądałam się skąd mogą dochodzić. Dziwiłam się, bo sektor gości był pusty a żadnego kibica Śląska o samobójczych skłonnościach nie widziałam na trybunach pośród kibiców Lecha. Okazało się, że dzielni kibice Śląska to grupa KKN, w ilości osób 5, która zajęła sektor za moimi plecami.
Lech Poznań 2 - 0 Śląsk Wrocław
________________________________________________________________
Stadion w Gdańsku chciałam zobaczyć na żywo od Euro 2012. Co prawda inaczej wizualizowałam w głowie ale i tak obiekt wywarł na mnie niesamowite wrażenie!
Dodatkowy smaczek, że mecz to hit kolejki, pojedynek lidera z vice liderem, creme de la creme ESA Lechia - Legia.
Podobnie jak w Poznaniu, w Gdańsku kibice gości, tutaj na wniosek policji, nie mieli okazji zobaczyć spotkania z trybun. W Gdańsku zjawiło się jednak dość sporo (wg. Dziennika Bałtyckiego około 1400) "turystów" z Warszawy, którzy upamiętniając rocznice wprowadzenia stanu wojennego złożyli kwiaty pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców. Efektem tej wycieczki była kilkukilometrowa "dyskoteka" na drodze prowadzącej do stadionu.
Kibice gospodarzy nie zawiedli i zaprezentowali oprawę ściśle związana z rocznicą wprowadzenia stanu wojennego.
Sportowo o meczu w Poznaniu mogłam wspomnieć chociażby ze względu na fakt padania skutecznych strzałów na bramkę. W Gdańsku mecz, będący hitem kolejki, podsumować można zdaniem, złożonym z dwóch Twittów, które rzuciły mi się w oczy.
"Laga, laga, a kto wyżej kopnie ten sołtys"
Poza sportowo i poza kibicowsko na trybunach zadbano o atmosferę. ;)
Lechia 0 - 0 Legia
Podsumowując bardzo krótko grudniowe, weekendowe szaleństwo z Ekstraklasą:
dwa mecze ESA wymolestowały mnie do tego stopnia, że nie szukałam już nawet turniejów halowych do końca roku, mogę zaryzykować stwierdzenie, że nawet dla futbolowego masochisty, dwa mecze Ekstraklasy w jeden weekend to za dużo.
Chyba, że ma się szczęście trafić trzy oprawy na dwóch meczach.
Komentarze
Prześlij komentarz